Posag – czyli majątek wnoszony do małżeństwa przez żonę, był jej wkładem w zapewnienie rodzinie stabilizacji majątkowej. Potem utrzymanie rodziny należało już od mężczyzny, żona przyczyniała się już do niego tylko biernie, przez dobre i oszczędne zarządzanie gospodarstwem.  Przewidziane dla niej możliwości czynnego wspierania rodzinnego budżetu były niewielkie. Dotyczyło to oczywiście tylko wyższych warstw społeczeństwa, w niższych żony z reguły pracowały – na własną rękę lub wspólnie z mężem.

Przez cały XIX wiek – a i wcześniej – narzekano na upadek moralny młodego pokolenia, w którym mężczyźni rozglądali się jedynie za dużym posagiem, ignorując zalety intelektualne i moralne (w mniejszym stopniu fizyczne) jego właścicielki. Z drugiej strony podkreślano pogarszającą się sytuację ekonomiczną, przez którą młodym mężczyznom trudno było zakładać rodziny. Zresztą potępienia nie ograniczały się do panów – równie ganiono młode kobiety zainteresowane przede wszystkim majątkiem konkurenta, oraz rodziców myślących tylko o wydaniu córki bogato za mąż.

Literatura pełna jest przykładów panienek niezamożnych, ale mądrych i cnotliwych, które dzięki własnym zaletom podbijają serce zamożnego konkurenta, lub rezygnują z bogatej partii na rzecz konkurenta mniej zamożnego, ale szlachetnego, by wspólnie z nim dorabiać się majątku. Publicyści – zwłaszcza pozytywiści – propagowali ideę panny samodzielnej, która sama składa sobie posag dzięki własnej pracy, a potem dzielnie wspiera ukochanego męża. Zalecali także pilną naukę gospodarstwa domowego, aby po ślubie nie przyczyniać mężowi zbytnich wydatków, a wręcz przeciwnie, oszczędnością zapewniać dobrobyt rodzinie. Narzekali wreszcie na interesownych mężczyzn i mieli nadzieję, że nowe, rozsądne panny, kierujące się w wyborze męża sercem, wychowają także mężczyzn.

 

Pytamy się zaś, ilu to z młodych ludzi znajdujących się pomiędzy dwudziestym czwartym a trzydziestym rokiem życia, który to wiek był po wsze czasy najstosowniejszą porą do zawierania związków małżeńskich posiada rzeczywiście, sześć tysięcy złotych na rok pewnego i stałego dochodu.
Z tego wypada:
Że albo młody człowiek musi się z konieczności oglądać na posag, który staje się dla niego warunkiem niezbędnym do małżeństwa.
Albo musi powstrzymywać w sobie chęć przybrania towarzyszki życia i tłumić w sercu wszelką rodzącą się miłość, aż dopóki nie dojdzie do czasu, w którym bez niebezpieczeństwa będzie mógł pożeglować na to morze pełne skał podwodnych, dając folgę prawdziwym i szczerym uczuciom żadnym materyalnym względem nie krępowanym.
Na nieszczęście czas ten przychodzi zwykle bardzo późno, a rzadkim jest wyjątkiem, żeby takie niedobrane co do wieku małżeństwo, mogło osiągnąć warunki trwałego szczęścia.

Wacław Szymanowski, Kartki oderwane, w: „Bluszcz”, 1865

 

Ale przykrzejsze, w stokroć przykrzejsze jest położenie panien.
Zmuszone układem społecznym do pozbycia się w zawieraniu związków małżeńskich, wszelkiej inicyatywy, mają one sobie tylko pozostawiony wybór pomiędzy tymi którzy przyjdą zgłosić się o ich rękę, a skutkiem powyżej wymienionych okoliczności, wybór ten rzadko bywa oddźwiękiem prawdziwego głosu serca.

Wacław Szymanowski, Kartki oderwane, w: „Bluszcz”, 1865

 

I znów opowiadano nam o fakcie niegodnej rachuby w miłości. W domu X, od dwóch lat bywał młody człowiek, starannie wychowany i dość majętny, a jak się w końcu okazało, znamienicie grający komedję uczciwości. Nareszcie, gdy wybiła godzina oświadczyn i przedślubnych układów, narzeczony, na dictum ojca panny, że posag młodemu małżeństwu, przyrzeka wypłacić po najdłuższem swojem życiu, wybuchł szalonym gniewem i niepożegnawszy się z zebraną rodziną, opuścił dom jej bezpowrotnie. W kilka dni po tem skandalu, ex-narzeczony napisał list do stroskanego ojca, ażeby nie rozgłaszał po mieście, o zerwaniu stosunków, ponieważ każdy młody człowiek już i tak dosyć się kompromituje jeżeli się stara o pannę bez posagu. Fakt powyższy, doszedł nas z wiarogodnego źródła, z prośbą o wyprowadzenie go na światło dzienne, ażeby w nim jaśniej wydało się elastyczne sumienie młodego człowieka, który mając dwie zdrowe ręce do pracy, frymarczy uczuciem i burzy spokój uczciwym rodzinom.

„Kurier Warszawski”, 1869

 

Jednakże, tegoroczne bale odznaczają się pewną, jakby charakteryzującą je cechą. Oto młodzież męzka, snadź spoważniona w naturalnych swoich popędach przez silny napływ idei pozytywizmu, którego filja warszawska ani do tańca, ani do różańca widocznie się nie zdała – młodzież ta wystudzona podmuchem egoizmu, i chorująca na jakąś niby angielską flegmę, albo wcale na takie bale nie przychodzi lub też przyszedłszy nie chce tańczyć zgoła.
Trzeba widzieć i podziwiać tych młodych starców, którzy w Paryżu nazywają się les petit crévée a którychby u nas, po staremu, na zdachlaczków przetłomaczyć warto, jak oni szykownie urządzają gospodynie domów, w których bawić się niby raczą. Przeszedłszy kilkakrotnie salon i ziewnąwszy kilku bezposażnym panienkom w oczy, przechodzą następnie z nosami okulbaczonemi w binokle do innych pokoi na papierosy, i tam już wygodnie oczekują na podanie kolacji, którą naładowawszy pozytywne żołądki swoje, natychmiast potem wychodzą. Ten szyk bojowy teraźniejszej młodzieży salonowej zmienia się tylko w razie, gdy na wieczorze, który ona obecnością swoją zaszczycić raczyła, znajdują się posażne panny, też wyzwolone i gruntownie już pojmujące ideę równouprawnienia damy. Wówczas każdy z takich, „zdechlaczków" warszawskich, jakby zelektryzowany, odmładza się nagle. Olimpijska powaga niknie mu z oblicza, oczy nabierają blasku, usta uśmiech ożywia, a nogi, zazwyczaj tak ociężałe, aż warczą w polotnym tańcu. Czciciele Mamony, zmartwychwstają na widok bóstw swoich-to rzecz naturalna.

Pogadanka, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1873

 

Obaj prelegenci zarówno przychylni zabezpieczaniu się kobiety przez ugodę przedślubną przed możliwem tu nadużyciem władzy ze strony mężczyzny, nie podnosili przecież bynajmniej głosu za tak zwaną emancypacyą kobiety, lecz tylko wskazywali środki, jak właśnie, nie nadwerężając obecnego ustroju rodziny, nie podkopując idei, na której się ona wspiera, może kobieta zostać skutecznie obwarowaną przeciw samowoli i nadużyciu prawa w związku nieszczęśliwie zawartym. Intercyza, czyli ugoda przedślubna, to zawarowanie się rozsądne przeciw wszelkim możliwym wypadkom życia; stawa ona zwycięzko nietylko między kobietą a nieszczęściem, ale często broni i mężczyznę samego od niedobrych pokuszeń, niedobrych podszeptów egoistycznego interessu. Niejeden łowiec posagowy, szczególniej z kawalerskimi długami po za sobą, wiedząc, że spotkać się musi z intercyzą, zmieniłby plan kampanii życia. Choćby w skutek tego musiał zdjąć glansowane rękawiczki i poszedł drwa rąbać, zawsze zyskają na tem obie strony – kobieta na szczęściu, on na godności i wartości moralnej.

Kronika działalności kobiecej, Bluszcz, 1883

 

Ale i ta młodzież jakaś inna niż dawniej bywało, jakaś dziwnie wymuszona, sztywna, apatyczna i przeżyta... Dziś rzadko spotkasz w naszych salonach prawdziwego tańcu i zabawy amatora, dziś z trudnością znajdziesz takiego, któryby wśród panien nie przebierał i z każdą po kolei tańczył, z najbrzydszą i najładniejszą, i trzymał się jedynie zasady przyczyniania się do ogólnego humoru i zabawy... Nie - jeśli ma osobisty interes, jeśli mu chodzi o tę lub ową posażną pannę, wówczas rozwinie całą swą salonową usilność, ale dla niej jednej, o resztę towarzystwa nie dbając... Jeśli zaś nie, jeśli w tem kółku właśnie nic go nie łączy i nie wiąże, wówczas przybiera minę „szanującego się” młodzieńca, tańczyć będzie mało, rozmawiać jeszcze mniej i większą część czasu spędzi nie w salonie, lecz w „fumoirze”.....

Antoni Zaleski, Towarzystwo warszawskie. Listy do przyjaciółki, przez Baronową X. Y. Z., Kraków, t. I 1886

 

Czwartą wreszcie nowinką, jest małżeństwo... z czystej najzupełniej miłości z panną bardzo posażną zawarte, co jakoś coraz bardziej staje się rzadkością grożącą zupełnem zniknięciem.
Oto pewien Warszawiak bawiący w zakładzie kąpielowym w Druskienikach, został w tych dniach narzeczonym młodej i ładnej panny X.
Panna X., córka zamożnych rodziców z Podola, parę lat była już celem zabiegów licznych łowców posagowych. Idealne dziewczę zapragnęło pozyskać miłość bezinteresowną i po zgodzeniu się rodziców urządziło prawdziwie romantyczną mistyfikacyą.
Wtajemniczona w spisek ciotka panny X., mieszkająca w Wilnie, za pośrednictwem jednego z kantorów wyszukała dla siostrzenicy płatne miejsce panny do towarzystwa.
W tym też charakterze, jako dame de compagnie panna X. wyjechała z rodziną swoich chlebodawców do Druskienik i tu ją poznał nasz Warszawianin.
Naturalny wdzięk i wyższe wykształcenie młodej osoby tak się spodobały panu ***, iż niezważając na skromne stanowisko „ideału", oświadczył się ojej rękę.
Ponieważ pannie Warszawiak również się podobał, więc oświadczyny przyjęła, telegrafując jednocześnie do rodziców z prośbą o przyjazd.
W trzy dni później państwo X. przyjechali do Druskienik i naturalnie cała mistyfikacya wyszła na jaw.
Pan *** nigdy nie miał zamiaru szukać posażnej żony, a jednak ją znalazł.
— Dlaczego to ja nie byłem na jego miejscu — pomyśli sobie zapewne niejeden z łowców posagowych.

Wiadomości, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1886

 

Dopóki mężczyzna klasy inteligentnej mógł ze swej pracy utrzymać żonę i wyposażać córki, dopóki większość panien znajdowała mężów, którzy w zamian za „wierność i posłuszeństwo” dawali im „utrzymanie”, a nawet „rozrywki”, nikt nie płakał nad upośledzonym położeniem kobiet, a przede wszystkim nie one. Człowiek bowiem jest tak lichą istotą, że chętnie wyrzeka się osobistej swobody za obfite jadło i możność próżnowania.
Powoli jednak czasy się zmieniły. Ojcowie z własnej pracy już nie mogli wyposażać córek ani mężowie utrzymać żon. Ci więc i tamci poszli zachęcać kobiety do pracy samodzielnej, do kształcenia się, malowania na porcelanie itd.
Lecz cóż się wtedy stało?
Gdy kobieta z naiwnej zrobiła się rozsądną, gdy potrafiła zabezpieczyć sobie byt, gdy musiała nawet staczać walki o chleb powszedni, nasunęły się jej pytania:
Dlaczego ja, żona która sama sobie zdobywam dochody, nie mam prawa rozporządzać nimi, tylko mój mąż – znany próżniak?
Dlaczego mój mąż, który nie dostarcza mi „utrzymania i rozrywek”, ma prawo wałęsać się po mieście i nawet nie być mi „wiernym”? i z jakiej racji ja mam być „wierną i posłuszną” człowiekowi, który nic nie daje mi w zamian, nawet bytu?
Dlaczego związek małżeński mężczyźnie przynosi wszystkie zyski, kobiecie wszystkie ciężary?
Takie myśli i pytania krążą dziś po głowach wszystkich ukształceńszych i pracujących kobiet. A ruch ten z czasem nie tylko nie zmniejszy się, lecz będzie wzrastał. Z każdym bowiem rokiem mężowi będzie trudniej utrzymać żonę, ojcu wyposażyć córki. Z każdym rokiem zwiększać się będzie liczba kobiet skazanych na ukształcenie i samodzielną pracę.

Bolesław Prus, Kroniki tygodniowe, w: „Kurier Codzienny”, 1888


Na dziesięciu mężczyzn ze sfer inteligencji (bo o doktorze medycyny tu mowa), zaledwie jeden żeni się z posagiem. To fakt, mimo okrzyczanego materializmu męskiego. Możeby się ich więcej z posagiem żeniło, ale niestety, skąd wziąć tych posagów? Golizna naszych panien jest przysłowiowa, — bo przecie jakichś dwóch, trzech, a choćby pięciu tysięcy, za posag uważać me można. Procent od takiej sumy, toć drobiazg wobec -zarobku urzędnika, adwokata, doktora, sędziego, profesora, zarobku, za który musi utrzymać całą rodzinę. Nawet procent od 10 tysięcy stanowi w najlepszym razie piątą lub szóstą część tego, co iść musi na bardzo skromne utrzymanie domu.

K. Bartoszewicz, Kwestyonaryusz małżeński, Kraków 1901

 

Gdybyście wymagali innych kobiet, kobiety innemiby być musiały. Gdyby każdy z was szukał prawdziwej towarzyszki życia, dobrej i pracowitej gospodyni, przykładnej matki dla swoich dzieci, a nie lalki salonowej, którąby się mógł pysznić publicznie, rade nie rade kobiety musiałyby się zastosować do waszego życzenia. Tymczasem każdy z was albo goni za posagiem, nie wstydząc się być zależnym od majątku żony, albo żeni się z panną, podobną do lalki fryzjerskiej, a u której głowa i serce niemniej jest jak u tej lalki puste.

K. Bartoszewicz, Kwestyonaryusz małżeński, Kraków 1901

 

„Posiadając wcale ładny posag i pod każdym względem staranne wychowanie, nie marzę pomimo tego o hrabiach lub baronach, ale zgadzam się wyjść za człowieka z przeciętnej inteligentnej sfery, posiadającego jednakże dość przyzwoite stanowisko społeczne. Posag mój uprawnia mnie do postawienia pewnych, aczkolwiek nie przesadzonych warunków, do czego nie mając prawa (?), gdybym była panienką niemajętną, wcale o wyjściu zamąż zamarzyć nawet bym się nie odważyła (?). Dlaczego, wytłómaczę. (…)
Nie czyniąc z mego posagu muru chińskiego, cembrowanego źle zrozumianą głupią dumą, życzę sobie tylko, aby takowy dostał się w dobre, szlachetne ręce. Jako warunki stawiam:
1) Aby małżonek mój pochodził z uczciwej rodziny i na podstawie atawizmu nie miał żadnych szczególniejszych inklinacyj. Pod tem rozumiem:
„a) Aby nie chodził do Hawełki lub t. p. rajów rozkoszy, bo to psuje język i daje powód do grymasów nad przyprawą domowych potraw; —jest to zresztą całkiem naturalne, iż po kawiorze, homarach, Chartreuse i Mocce, polskie zrazy z kaszą, popite kieliszeczkiem cienkiego austrjackiego wina, smakować nie mogą.
„b) Nie uczęszczał do żadnych klubów, nie grał w karty, szachy i t. p., bo powrót późno w noc przerywa sen żonie, zmęczonej po długim namyśle nad zadysponowaniem jutrzejszego obiadu i innych zajęciach gospodarskich, nadto smutnem echem odbija się nazajutrz; zanim bowiem niewyspany pan mąż wybrać się raczy do biura, dom przedstawia obraz szachownicy, na której sługi są często gwałtownie popychanymi pionkami, a żona nieszczęsną królową, zmuszoną biegać z pokojów do kuchni i na odwrót, aby ustrzedz zdenerwowanego małżonka przed najmniejszym szachem lub matem.
c) Nie uczęszczał za kulisy, bo kosztowne prezenta dla teatralnych piękności, nietylko pochłaniają pensję i wysuszają szybko wobec podobnych ekscesów wyczerpujące się źródło posagu żony, ale nadto dostarczają zysków lichwiarzom i dają powód do irytacji wobec prośby żony na nową okrywkę, lub skromny sezonowy kapelusz.
„Na tem nie koniec. Rozsubtelnione na operetkowych śpiewach ucho małżonka nie jest w stanie znieść, gdy żona, znudzona całodziennem siedzeniem w domu, uwolniwszy się wreszcie od zajęć monotonnych, zasiądzie wieczorem do fortepianu lub zanuci jaką piosenkę, a jeszcze więcej, gdy nieświadome powodu złego humoru „papy" dzieci, zachichotają wesoło.
d) Nie czytywał grubo-humorystycznych pism, bo zaciągnięte z nich dowcipy niemile drażnią delikatne uczucia żony, która natomiast pragnęłaby podzielić się z towarzyszem życia swem zdaniem i myślami.
2) Natomiast życzeniem mojem jest:
a) Aby prosto z biura, nie kierując swych dróg żadnym magnesem, mąż mój przychodził do domu, z apetytem na obiad, a posiliwszy się fizycznie, rozpoczął rozmowę z żoną o innym wyższym przedmiocie, niż o dobroci lub niesmaczności pieczystego, lub o potrzebie dobrze wyglansowanego półkoszulka.
b) Przed północą z chłodną głową powracał do domu, aby nazajutrz módz wstać z czującem sercem. Nie wykluczam jednakże, aby od czasu do czasu zabawił się dłużej w jakiem przyzwoitem towarzystwie.
W nadziei, że ze smutnych popiołów dzisiejszych czasów wyłoni się feniks, wymarzony, który radosny wzrok przeniesie z worka pieniędzy na 20-letnią żonę, kończę niniejszy list załączeniem itd."

K. Bartoszewicz, Kwestyonaryusz małżeński, Kraków 1901

 

List posażnej panny Dzisiejszej jest dokumentem, na który mógłby się powołać mój doktor, gdyby mu wytoczono proces o karygodne lekceważenie posagu. Cały ton listu aż nadto świadczy, jaką wagę przykłada p. Dzisiejsza do swoich pieniędzy. Gdyby ich nie miała, nie myślałaby nawet o wyjściu za mąż, bo ambicja nie pozwalałaby jej żyć z „łaski" męża. Posag ją „uprawnia" do stawiania warunków, mogłaby nawet marzyć o „hrabiach lub baronach", ale jest tyle łaskawą, że poprzestanie na człowieku posiadającym „dość przyzwoite stanowisko". Chociaż „warunki" jej nie są zbyt uciążliwe i można się na nie zgodzić, ale sposób ich postawienia przypomina wciąż ów... worek pieniędzy. Kto takie warunki i w tym tonie stawia przed ślubem, od tego po ślubie można się spodziewać dalszego ich ciągu. Choć łaska pani, Panno Dzisiejsza, jest tak wielka, że zezwalasz, aby mąż „od czasu do czasu (raz na kwartał, czy na ro ?) zabawił się dłużej w przyzwoitem towarzystwie", to ja ci zaręczam, że pomiędzy mężczyznami znajduje się wielu takich, coby nie prosili o twoją rękę, choćby posag twój wynosił miljon koron — a choćby guldenów.

K. Bartoszewicz, Kwestyonaryusz małżeński, Kraków 1901

 

Powinnaś pani przypuścić, że oprócz łowców posagowych (a jest to jeden z najwstrętniejszych gatunków ludzkich), są mężczyźni mający również jak ty ambicję. Byłoby śmiesznem gdyby odrzucali posag z zasady, ale byłoby smutnem, gdyby dla niego się żenili. Szlachetna duma mężczyzny wiele na tem cierpi, jeżeli wie, że swój dobrobyt, a choćby część jego, zawdzięcza posagowi żony. Nie da mu tego uczuć tylko kobieta prawdziwie wyższa i to jeżeli łączy ją z mężem prawdziwe uczucie. Posag bardzo często staje kością w gardle, — iluż ja znałem ludzi, co przeklinali tę chwilę, kiedy zamiast iść za popędem serca, poszli w objęcia posagu. Czyż może być coś okropniejszego dla szanującego swą godność mężczyzny, kiedy mu żona daje do zrozumienia, że go utrzymuje. Co za wstyd, co za upokorzenie! A jakie błogie zadowolenie czuje ten mężczyzna, który wie, że własną pracą daje utrzymanie całej rodzinie.

K. Bartoszewicz, Kwestyonaryusz małżeński, Kraków 1901

 

Niema bowiem biedniejszych panien jak panny posażne; one prawie nigdy nie mogą wiedzieć, czy przyszły małżonek żeni się z niemi, czy z posagiem. — W tem położeniu nigdy nie znajduje się panienka uboga.
Może jej przyszły będzie jak najgorszym mężem, ale to pewna, że w chwili kiedy jej się oświadcza — i kiedy potem prowadzi ją do ołtarza, że w tej chwili kocha ją, a przynajmniej ją, a nie inną chce posiadać. Panna posażna dopiero wtedy może być pewną serca narzeczonego, jeżeli ten narzeczony posiada równy, lub większy niż ona majątek. A i wówczas owa pewność nie jest jeszcze absolutną, bo może ten pan szukał już gdzieindziej majątku, a nie znalazł, a może znalazł, ale mu go dać niechciano, a on sobie ułożył projekt podwojenia majątku dla obmyślanego wcześniej programu życia, na przeprowadzenie którego to programu nie wystarczyłyby jego własne zasoby materjalne.

K. Bartoszewicz, Kwestyonaryusz małżeński, Kraków 1901

 

Ileż to rodzin z cierpliwością znosi te bolesne rany, które się zowią „brakiem posagu”. Często się zdarza, że rodzice mają w domu po 2 albo 3 prześliczne córki, świetnie wychowane, dobrze ułożone, milutkie i powabne, których wykształcenie zdobyto kosztem ciągłych ofiar ze strony rodziców.
Zręczne do wszystkich robót domowych, umieją same przybrać pięknie kapelusze, dobrze skroić sukienki, zagrać na fortepianie – wreszcie mają wszystkie warunki na wzorowe żony, przykładne matki i najmilsze panie domu – pomimo to niema sposobu wydania ich za mąż.
Znajdujący się w tem położeniu rodzice, zmartwieni, ze szczupłych dochodów kupują córkom jeszcze strojniejsze tualety, prowadzą je na wieczory, sami wydają obiady – ostatki oszczędności z narażeniem swej starości trwonią, w błogiej nadziei „pozbycia się córki” - gdzieś tam na zabawie.
„Pozbycie się córki”!... Jakież to smutne – a jednak prawdziwe. Szukają więc niezmordowanie sposobności i miejsca, gdzieby dogodnie umieścić dziecko i pozbyć się tego wielkiego kłopotu.

Junosza-Nałęcz, Bez posagu, w: „Dobra Gospodyni”, 1903

 

Niestety! minęły już te czasy romantyczne – już nie żenią się teraz zupełnie bezinteresownie z pannami bez posagu albo możnych protekcji; panna mniej ładna i dobra, ale bogata – ma więcej starających się o nią, niż najpiękniejsza i dobra jak anioł.
Nie można jednakże bez zastrzeżeń krytykować młodzieńca, który nie chce albo nie może się żenić bez tej solidnej pomocy, jaką chce mieć w posagu żony. Proza ta niech nas nie zadziwia ani gorszy – dzisiejsze bowiem życie jest bardzo kosztowne, często trudne, a wreszcie ludzie są tak słabi i lubiący wygody, że uważają tworzenie rodziny za niebezpieczne w razie niemożności ofiarowania czegośkolwiek swej przyszłej żonie. Młodzieniec, mający dochodu 400-600 rubli rocznie – czyż może, po zastanowieniu się, obarczać się rodziną i wystarczyć na wszystkie potrzeby żony i dzieci, jeżeli nie ma widoków, że dochody jego się powiększą? Zostaje więc albo starym kawalerem, albo też musi szukać panny z posagiem, dającym procent chociażby tylko dorównający jego rocznemu dochodowi.

Junosza-Nałęcz, Bez posagu, w: „Dobra Gospodyni”, 1903

 

Otóż, łaskawe panie, na to jest sposób bardzo łatwy, którego wykonanie od was tylko zależy. Jeżeli rodzice powinni się starać i dawać córkom wymagalne nowoczesne wykształcenie, odpowiednie własnej sferze i rozwijające je na istoty inteligentne, myślące i energiczne – to równocześnie panienki powinny umieć wyzyskać te dobrodziejstwa... z otrzymanych nauk i pracą odpowiednią same sobie powinny uzbierać posag – niech tylko chcą i odważą się pracować!
Wtenczas – nie będą to już lękliwe, rozpieszczone istoty, które na los szczęścia się wybiera, stosownie do ilości pożądanego złota – ale będą to kobiety czynne, zabiegliwe, praktyczne, zdolne zastępować męża w interesach; takie kobiety nie dla swego posagu, a dla swoich cnót i zalet będą pożądane przez młodzież naszą, która uszanuje w nich już nie tylko kobietę, ale i dzielnego współpracownika!

Junosza-Nałęcz, Bez posagu, w: „Dobra Gospodyni”, 1903

 

Otóż będąc wielką zwolenniczką prądu nowego, kierującego kobietę do niezależnej pracy biurowej, pragnęłabym zrobić w tejże pewne odróżnienia i wykazać, że w wielu razach jest ona niewłaściwie zastosowana.
Wobec nader ciężkich warunków życia, a może zbyt podniesionej stopy wymagań, coraz więcej mamy panien, które nie mogą lub nie chcą wyjść za maż, a nie posiadając majątku, muszą pomyśleć o zabezpieczeniu sobie bytu. Szukają zatem zajęcia, zostają nauczycielkami, zakładają sklepy, różnorodne pracownie, najchętniej zaś cisną się do biur i o tych to właśnie mówić będziemy.

Matka, Praca wiejskich panien w Warszawie, w: „Dobra Gospodyni”, 1904

 

Wychowując więc córki, nie myślmy li tylko, ile one będą miały zer przy liczbach, posag liczących, bo czasem życie, liczby te pyłem zapomnienia zakryje, a potem tylko same zera zostaną i dadzą straszną pustkę dookoła.
Nie troszczmy się też i tylko o to, jakim powabem zewnętrznej piękności ona czarować będzie, bo kwiat to jednodniowy i rychło opada. A w wychowaniu zwróconem do formy i szyku salonów, wszelkiej idei i myśli donioślejszych gaśnie światłość Boża — serce się zasklepia, samolubstwo wytępia uczuć innych ziarna... skarbu żadnego w duszy nie będzie i skarbu szczęścia nie roztli się ognisko.
Troska o posag dla córki o tyle jest dobra i szlachetna, o ile zajmuje miejsce równomierne z troską o dobre wychowanie i prawdziwe wykszałcenie. A skarb brany „za żoną” niech będzie tylko dodatkiem do skarbu, branego „w żonie”. Niech też nie mają odwagi urągać złośliwi, powiadając, iż „żona” jest dodatkiem do zdobytego posagu, bo wtedy istotna godność kobiety zepchnięta jest na ostatni szczebel.

Jadwiga z Z. Strokowa, Żony mężów pracujących, w: „Bluszcz”, 1905

 

Na wieść o zaręczynach tej lub owej panny, zaraz, jak w kantorze wymiany pieniędzy zaczynają ludzie liczyć i oceniać:
— On ma pensyi rocznie tyle... ona ma posagu tyle... on ma przed sobą awans taki, ona ma klejnotów tyle... jego rodzina pracowała w ten sposób, jej pradziad miał taki a taki majątek.
W ślad zatem idą wyliczania szczegółowe:
— Wyprawę będzie miała taką — meble ztąd, serwis ztamtąd, koronki, kilimy, obrazy, ztąd... mieszkanie o 3, — 4, — 6-ciu pokojach... Potem pójdą na ślub, skrytykują każdy szczegół tualety, oglądną gości weselnych i czekają, kiedy młoda „pani“ pocznie żyć, jako żona, gospodyni i „pani domu.“

Jadwiga z Z. Strokowa, Żony mężów pracujących, w: „Bluszcz”, 1905

 

W jednej z powieści drukowanych w „Tygodniku Mód i Powieści” z kolei przedstawiono los panny posażnej, otoczonej przez mężczyzn czyhających głównie na jej majątek. (Panna Stella znajduje oczywiście w końcu odpowiedniego kandydata na męża i zostaje szczęśliwą żoną)

Pannę ładną, z dobrego gniazda, wzorowo wychowaną, pełną przymiotów i zalet i bogatą, rychło rój wielbicieli otoczył. A może niestety!... głównie dla onego ostatniego zwłaszcza przymiotu... Boć to wiek dziewiętnasty, mój Boże!
Dotąd jednakże Stella żadnego nie uczyniła wyboru: to ją raziła czczość umysłów i próżnia serca, to zarozumiałość, wytrawione na wszystko uczucie, wystygłość na wrażenia wszelkie i oschłość ducha; to wreszcie materjalizm wstrętny i owe wszystkie bolesne przywary dni naszych. Przeczuwała nadto w każdym wielbicielu swoim, raczej wielbiciela ponętnych miljonów, które stanowiły jej wiano. Bywała wiele w świecie, bo państwo Zebrzyńscy wyjeżdżali często; poznała towarzystwo, świat elegancki, mimo tego przechowała jednak uczucia młode, świeże, kochała ludzi, zapatrywała się poetycznie na życie, lecz obawiała się konkurentów o posag.
Rój owych wielbicieli grosza, począł jej być ciężarem i nudził ostatecznie, więc też państwo Zebrzyńscy wyjechali z domu, niemal w tajemnicy: nikt nie wiedział dokąd, by pasożytna czereda nie pogoniła za niemi i już drugi właśnie tydzień bawili w Zródliskach swobodnie, spokojnie, szczęśliwi, bez onej ćmy konkurentów!

Paulina L. Wilkońska, Stella, w: „Tygodnik Mód i Powieści”, 1874

 

O wyższości gospodarności nad posagiem zapewniałą czytelniczki Maria Julia Zaleska:

Mateczka nie wniosła mu posagu, a jednak, jak twierdził zawsze ojciec, ona to w znacznej części przyczyniła się do tego, że się pozbył ostatecznie długów i doszedł do takiego dobrobytu.

Maria Julia Zaleska, Dwie siostry, Warszawa 1888

 

Ciekawa jest historia pani Biegańskiej, jak wydała córkę za Bielskiego. Mieszkała ona niegdyś w Lublinie, utrzymując się skromnie, bo miała w tamtych stronach niewielki folwarczek podobno, ale że córka była już na wydaniu, więc matka udawała, iż ma spore kapitały, a to w ten sposób, iż zawsze płaciła ratę Towarzystwa Kredytowego samymi kuponami od listów zastawnych, które po cichu na ten cel zawsze nabywała, a że instytucja Towarzystwa Kredytowego jako czysto obywatelska jest obsadzona szlachtą miejscową zawsze i radcowie z ludzi osiadłych obierani, przeto po kilku tak zapłaconych ratach Towarzystwu Kredytowemu, rozniosła się fama, że pani Biegańska ma grube kapitały w listach, panna przy tym była miła i piękna, młodzież więc o nią ubiegać się zaczęła. Panna nie wiedziała może o tym niewinnym podstępie matki i skoro się p. Wincent Bielski oświadczył, jako kobieta uczciwa wyznała mu, iż jeśli on rachuje na posag, to się myli, bo go wcale nie ma, a przeto lubo on jej słowo daje i ona chętnie by wyszła za niego, lecz mu słowo zwraca. Pan Bielski, człowiek także zacny, gdy mu się też i panna podobała, powtórzył swoje oświadczenie i ożenił się.

Kajetan Kraszewski, Silva rerum. Kronika domowa, Warszawa 2000

 

P. Leon Zaleski, poderwawszy zdrowie swoje na Opolu, przedał je młodemu panu Zabielle, a co jest najosobliwsze, że p. Zabiełło mając się w zimie żenić z panną Szaniawską z Przegalin, teraz już dostał posag antycypando na kupno majątku – wypadek zaiste w dzisiejszych czasach… rzadki.

Kajetan Kraszewski, Silva rerum. Kronika domowa, Warszawa 2000

 

W 1901 roku najposażniejszą panną w Warszawie była Ludwika Krasińska, ciesząca się z tego tytułu ogromnym powodzeniem. Kawalerowie z najświetniejszych gotowi byli nawet ignorować słynne złe maniery jej ekscentrycznej matki, pani Magdaleny.

Wieczorem tego dnia był wielki bal wydawany na naszą intencję przez hr. Magdalenę Krasińską, bliską krewną p. Aleksandra, w pałacu własnym przy ul. Foksal. Zaproszeni byli wszyscy będący w Warszawie członkowie obu rodzin, poza tym cała najwyższa arystokracja, będąca tego dnia w mieście oraz najświetniejsi tancerze. Był to pierwszy rok ukazania się w świecie panny domu, której było na imię Ludwika. Była bardzo miła, małego raczej wzrostu, wcale ładna, śliczne miała oczy, a poza tym jedynaczka, najbogatsza partia w kraju. Toteż na obecnym balu uwijali się koło niej i rwali ją do tańca najlepsi przeważnie tancerze, i to z mitrami w herbach.

Antoni Kieniewicz, Nad Prypecią, dawno temu… Wspomnienia zamierzchłej przeszłości, 1989

 

W lewej bocznej odnodze zajmowała miejsce najbogatsza w kraju panna na wydaniu – Ludwika Krasińska. Na prawo od niej zajmował miejsce ks. Adam Czartoryski, w przyszłości jej mąż, z lewej Maurycy Zamoyski, który równocześnie starał się o rękę Ludwiki. Po drugiej stronie stołu naprzeciwko niej siedziała moja siostra Isia Lubańska, mając po swej prawicy Jana Radziwiłła, po prawej któregoś z Platerów Niekłańskich. Ci dwaj panowie również konkurowali do ręki Ludwiki. Radziwiłł który prowadził do stołu Isię, był wściekły, że nie posadzono go obok Ludwiki, wobec czego niegrzecznie się zachował wobec Isi, nie odezwawszy się do niej ani jednym słowem. Biedna Isia, o której względy dobijali się zwykle wszyscy mężczyźni, doznała tu tak wielkiej przykrości, powiedzmy raczej upokorzenia.

Antoni Kieniewicz, Nad Prypecią, dawno temu… Wspomnienia zamierzchłej przeszłości, 1989

 

Ale warunkiem koniecznym do szczęścia i użytecznego życia zaręczonych jest, aby panna Krasińska nie wdała się w matkę, która skończoną jest dziwaczką, niegrzeczna, fantastyczka, po prostu źle wychowana. Nie cierpią jej w Warszawie. Widziałam sama, jak na balu u Kossakowskich nie podała ręki prezentującej jej się księżnej Zdzisławowej Lubomirskiej, a na innym wieczorze wycofała córkę z mazura, żeby vis à vis panny Branickiej nie tańcowała.
Koterie też porobiły się w towarzystwie. Wszyscy Potoccy, Lubomirscy, Braniccy do jednego należeli obozu, z którego wykluczona była pani Ludwikowa. W drugim ona królowała, ale że panna ma kilka czy kilkanaście milionów, synowie starających się matek biegali na Foksal i prześcigali się tam w grzecznościach.
Losy ważyły się między ordynatem Zamoyskim, Stanisławem Lubomirskim, synem księcia Eugeniusza, a Franciszkiem ordynatem Potockim. Cała Warszawa interesowała się do tych konkurów, a jak gruchnęła wiadomość, że Czartoryski przyjęty, zadziwiło to wszystkich, bo nie zdawał się o pannę starać.

Maria z Łubieńskich Górska, Gdybym mniej kochała, Warszawa 1997

 

Litwinki Sianożęckie idą jedna za Kurnatowskiego z Księstwa, druga za królewiaka Bujno, który tańcując z pannami tłumaczył im, że tylko bogato można się żenić.

Maria z Łubieńskich Górska, Gdybym mniej kochała, Warszawa 1997

 

W 1903 roku Maria Górska dalej zgryźliwie komentowała interesowność mężczyzn:

Jak na horyzoncie pojawia się wielka bogaczka, jak Ludwikówna Krasińska albo Wodzicka, która wyszła za ks. Kazimierza Lubomirskiego, zlatują się epuzery, każdy w swoje wdzięki czy gwiazdę ufny. Przy tej sposobności i chcąc się dobrze wydać, tańce i wesołość bywa szczera, ale w tym roku zupełnie tej przynęty w Krakowie brakło. Była wprawdzie śliczna ks. Sapieżanka, córka ostatniej Sanguszkowej, i dwie Zamoyskie Zdzisławówny, ale same wdzięki nie poparte milionami nie nęcą rycerzy XIX wieku. Zabawy więc szły dość opieszale i nie skojarzyły żadnych sympatii.

Maria z Łubieńskich Górska, Gdybym mniej kochała, Warszawa 1997

 

W porównaniu z majątkiem braci córki posagi otrzymały stosunkowo skromne, bo o jednorazową większą sumę pieniędzy zawsze było trudno. Zabierając te pieniądze uszczuplały majątek braci, czyli że interesy ich kolidowały z głównym i podstawowym celem rodziny. Wprowadzenie córek w świat i wydawanie ich za mąż należało do krytycznych okresów w życiu Dereszewicz, jak zresztą w trzech czwartych innych dworów. Moja babka robiła „co trzeba", a ta formułka oznacza zwykle rzeczy przykre. Wydatki, pobyty w Warszawie, a szczególnie rozstanie z żoną wtrącały dziadka w irytację.

Janina z Puttkamerów Żółtowska, Inne czasy, inni ludzie, Londyn 1998

 

Janina Żółtowska wspomina także, jak interesujący się nią panowie wypytywali także o rodzinny majątek:

Jakiś starszy pan, zabawiając moją matkę przy kolacji, zapuszczał dyskretne pytania o majątki i lasy litewskie, opowiadając jej, jak dziesięć lat przedtem, za owych sławnych karnawałów, przyjechała z Białej Rusi z dwiema pięknymi córkami pani Olimpia Mężyńska, z domu Ciundziewicka. Zdobyła ona wtedy Kraków, bo uroda córek była wsparta na wielkiej przestrzeni lasów pod Orszą. Ów pan jako Małopolanin z naciskiem powtarzał śmiesznie dla niego brzmiące imiona Olimpii z Ciundziewickich. To znowu jeden z moich tancerzy, Tadeusz Wołkowicki, zdejmując białe rękawiczki, aby siąść koło mnie do kolacji, zaczynał rozmowę od polowania, zimy i naturalnie lasów, ale takie uwagi nie powtarzały się często i nie miały w swoim brzmieniu nuty obraźliwej.

Janina z Puttkamerów Żółtowska, Inne czasy, inni ludzie, Londyn 1998